O BISKUPACH LEFEBRYSTACH – CZYLI O MIŁOSIERDZIU
Jacek Kaniewski
Nie milkną komentarze w sprawie zdjęcia przez papieża Benedykta XVI ekskomuniki ciążącej od 1988 r. na czterech biskupach lefebrystach. Od samego początku media przedstawiały decyzję Papieża jako niezwykle kontrowersyjną – coś w stylu „hitu dnia” czy „skandalu tygodnia”. Najpierw smakowano się newsem, że Benedykt XVI zmienił „wyrok” wydany przez Jana Pawła II. Później górę wzięły idiotyczne poglądy na holokaust bp. Williamsona. Dezorientację wśród katolików wzmacniały podawane boldem cytaty z wybitnych hierarchów Kościoła krytykujących Papieża. Myślę, że przyda się kilka wskazówek, co o tym wszystkim myśleć, żeby w tym myśleniu nie zejść na manowce wiary.
Wskazówka pierwsza. Specyfika prawa kanonicznego i w ogóle władzy w Kościele leży w tym, że dotyczą one przede wszystkim rzeczywistości niewidzialnej. (Warto zauważyć, że prawo świeckie też nie kończy się na tym co fizyczne, ale liczy się ze sferą niewidzialną – intencje, akty woli, afekt). Ponadto rzeczywistość niewidzialna ma swój wymiar przyrodzony (wewnętrzne akty człowieka) i nadprzyrodzony (łaska Boga). W tak trudnej przestrzeni (z ziemskiej perspektywy oczywiście) porusza się Kościół sprawując swoją władzę. Jednym z przejawów tej niezwykłej sytuacji prawa kanonicznego są kary latae sententiae, które zostają nałożone na winnego w jakimś sensie automatycznie jako konsekwencje popełnionego czynu. To trochę tak jakby za skok bez zabezpieczenia z trzydziestego piętra przewidziana była kara śmierci. Jest oczywiste, że bez żadnego wyroku, bez wiedzy osób trzecich, ba, nawet bez świadomości ciążącej kary u „skoczka-samobójcy” kara „wykonałaby się sama”. To tylko niedoskonała ilustracja (przepraszam za jej drastyczność), ale coś podobnego dotyczy rzeczywistości duchowej i kar zaciąganych na mocy samego prawa (bo tak inaczej nazywają się kary latae sententiae). Prawo kanoniczne wymienia kilka najpoważniejszych przestępstw w przestrzeni duchowej, (zarówno ogólnoludzkiej jak aborcja, jak i przestrzeni kościelnej jak publiczne wyparcie się wiary), takich skoków z trzydziestego piętra, których automatyczną konsekwencją jest odłączenie się od wspólnoty Kościoła Katolickiego (ekskomunika). Między innymi takim przestępstwem jest przyjęcie święceń biskupich bez mandatu papieskiego. A to był czyn czterech księży wyświęconych w 1988 r. przez abp. Marcela Lefebvra. Zatem nie może tu być mowy o żadnym „nałożeniu” ekskomuniki przez Jana Pawła II. Polski Papież tylko oficjalnie potwierdził oczywisty dla każdego, kto choć trochę orientuje się w prawie kanonicznym, fakt, iż kapłani ci ściągnęli na siebie ekskomunikę latae sententiae – odłączyli się od Kościoła. Co więcej, jako wykształceni duchowni bez wątpienia sami byli świadomi takich konsekwencji swojego czynu. Stąd nie może też być mowy o tym, że Benedykt XVI zmienił decyzję Jana Pawła II. Jednak jakaś zmiana tu następuje.
Wskazówka druga. Kościół, jak dobra matka, a przede wszystkim jako Mistyczne Ciało Chrystusa, jest wspólnotą (czy instytucją – zależnie od aspektu) miłości. Każde przyjęcie z powrotem na łono Kościoła jest aktem miłości – miłosierdzia. Jednak by miłosierdzie mogło zostać w pełni urzeczywistnione, musi zostać przyjęte. I w tym właśnie względzie nastąpiła zmiana – czterej biskupi lefebryści zapragnęli przyjąć miłosierdzie i powrócić na łono Kościoła. Tak jak w spowiedzi: wyznaję winę i proszę o miłosierdzie. A Kościół, tak jak Bóg, miłosierdzia nigdy nie odmawia – taka jego natura. Czy jednak biskupi lefebryści rzeczywiście zapragnęli ze skruchą przyjąć miłosierdzie?
Wskazówka trzecia. Miłosierdzie (jak każdy rodzaj miłości) związane jest z zaufaniem i ryzykiem. Bóg, który z miłości stworzył świat i człowieka, zaryzykował. I człowiek poprzez grzech tego zaufania nadużył. Bóg, odpuszczając grzechy przez ręce kapłana w sakramencie pojednania, ryzykuje, bo „nie ma pewności”, czy człowiek tej łaski nie zmarnuje. Co więcej, kapłan udzielając rozgrzeszenia nie ma do końca pewności, czy grzesznik szczerze żałuje za popełnione czyny. Ufając ryzykuje. Taka jest logika miłosierdzia. Oczywiście nie jest to jakaś głupia ślepota. Zaufanie zbudowane jest na konkretnych zewnętrznych znakach (choćby słowach) tej gotowości przyjęcia miłosierdzia. Mimo wszystko nie da się zajrzeć do wnętrza człowieka, by mieć całkowitą pewność. Trzeba ryzykować. Czy jednak Benedykt XVI nie zaryzykował za bardzo przyjmując z powrotem do wspólnoty Kościoła biskupa, który publicznie głosi poglądy w oczywisty sposób nieprawdziwe i raniące wielu ludzi? Czy postawa bp. Williamsona nie świadczy o tym, że choć kwestie holokaustu z materią ekskomuniki i jej zdjęciem nie mają nic wspólnego, to jednak jest to człowiek niewiarygodny, któremu w innych kwestiach też ufać nie można?
Wskazówka czwarta. Proces zdejmowania ekskomuniki przez Stolicę Apostolską, choć ma bardzo oficjalny wymiar, można porównać ze spowiedzią. Zwłaszcza w tym względzie, że domaga się szczególnej delikatności i dyskrecji. Oczywiście, jeśli grzech i związana z nim ekskomunika są publiczne, to publiczne też musi być rozgrzeszenie i przywrócenie do wspólnoty. Jednak sam przebieg procesu obwarowany jest słuszną tajemnicą, a tylko to, co konieczne jest zawarte w publicznym (jakże lakonicznym) komunikacie Stolicy Apostolskiej. Warto zaryzykować i zaufać. Nie skąpmy miłosierdzia. Sami otrzymujemy je w obfitości.
Autor to kierownik w Dziale Badawczo-Edukacyjnym Centrum Myśli Jana Pawła II.