Nazajutrz zbudzono nas skoro świt (no, powiedzmy, o siódmej) i zaprowadzono na śniadanie. Jak się miało okazać, wszystkie śniadania do końca obozu podawano w środku nocy. Były to, trzeba przyznać, krzepiące posiłki.
Przyszedł oto czas pierwszej lekcji na Papieskiej Szkole Letniej. ( – Uczniowie osobno, studenci osobno! – krzyknął Przywódca). Pytania: Co buduje indywidualność człowieka? Z czym wyruszasz w życie? Czym jest indywidualność? W czym przejawia się wartość życia jednostki?
Wyznaczono nam też zadanie zrobienia reklamy życia (forma dowolna). Jedna z grup przygotowała drzewo życia, na którym członkowie rodu wisieli jak gruszki (były to tego drzewa pewne objaśnienia, ale już ich nie pamiętam). Drugi zespół wystawił naprędce przygotowany dramat – dość awangardową jednoaktówkę, w której przedstawiono dwa modele małżeństwa: model z leniwym mężem i przepracowaną żoną oraz model miłości nieustannej (sens moralny, jaki wypływał ze sztuki: A jednak warto żyć!). Trzeci zespół skomponował i zaśpiewał piosenkę, która zapewne teraz leży na dnie czyjejś szuflady.
A co wieczór – czy to w sali, czy to przy ognisku – brać zbierała się na tzw. wieczorku pogodnym, podczas którego oddawaliśmy się kalamburom, dyskusjom, śpiewom, a raz pieczeniu kiełbasek. Jedyny w grupie wegetarianin piekł chleb (pamiętamy o wszystkich!).
W końcu należało wybrać się w góry, zdobyć jakiś szczyt. Padło na Jałowiec, a zaraz następnego dnia – na Policę. Nie marudził nikt, a nawet każdy udawał trochę, że mu lekko. W przerwach można było się posilić.
Kierowniku Łukaszu, czy ja mogłabym zjeść tę, ot, górską jagódkę?
Oczywiście, wyjście w góry nie zwalniało z zajęć; oznaczało tylko zieloną szkołę, na której drążyliśmy teksty papieskie (zebrane w jeden skrypt przez tajemniczą Dominikę) pod nadzorem Przywódcy Łukasza (uczniowie) i pod nadzorem pełnomocnika Przywódcy do spraw różnych – Doroty (studenci). Pytania: Jak uwiecznić siebie? Co pozostaje po człowieku?
Jedno popołudnie spędziliśmy w szkolnym kinie, nieobjazdowym, jednofilmowym. Organizatorzy, nastawieni na wzburzenie dusz młodocianych, zaserwowali nam „Jabłka Adama”. Że wybór był przemyślany i trafny, świadczy o tym obecność na sali weteranów, którzy film widzieli już wcześniej. Na recenzję tu nie czas, bo konsternacji w naszych duszyczkach było wiele. Na co komu opisy pełne znaków zapytania? („???”) Żeby to zmieszanie obłaskawić, po projekcji podzielono nas na grupy i zaraz: „Wymyślcie tytuł alternatywny”, „Ziarna sensu wydrążcie”. Dyskutowaliśmy chwil kilka, ale pewnie każdy z nas robi wielkie oczy na samo wspomnienie nieprzewidywalnej fabuły i niepospolitych bohaterów.
W ośrodku mieliśmy gości z Katolickiego Ruchu Antynarkotykowego – Karanu. Pytanie: Ile osób potrzeba, żeby odciągnąć człowieka od krawędzi życia? Do trudnych spraw życia i śmierci wróciliśmy nazajutrz – przy omawianiu problemów aborcji, eutanazji, antykoncepcji.