Jon Fosse jest pisarzem, który nie wierzy w moc słowa. Używa języka prostego, oszczędnego, bo słowa i tak nie zdołają wyrazić tajemnic, których próbuje dotknąć. Jak twierdzi, w jego dramatach najważniejsze są pauzy. „Tym, co najbardziej przemawia przez pauzy, jest cisza. A, jak powiedziano, tylko w ciszy można usłyszeć głos Boga. Być może”.
Cisza domaga się wypełnienia. Powieść Drugie imię (zawierająca pierwszą i drugą część Septologii, uważanej za najwybitniejsze dzieło Fossego) i najnowsza nowela Białość opowiadają o tym, jak człowiek stara się wypełnić otaczającą go ciszę. Historie Fossego dzieją się w niewielkich miejscowościach nad fiordami, w wąskich ulicach Bergen, na pustych szosach i w ciemnych lasach. Cisza wylewa się z nich na czytelnika. W prozie Fossego cisza otacza każdego człowieka. Źródłem tej ciszy – niewiele mającej wspólnego z natężeniem dźwięku – jest ludzka samotność. „Moim zdaniem – tłumaczył Fosse w jednym z wywiadów po otrzymaniu nagrody Nobla w 2023 r. – nawet jeśli mamy dużo kontaktów towarzyskich, rodzinę lub znajomych, każdy człowiek jest w zasadzie samotny. Mamy w sobie samotność i według mnie jest to miejsce dla Boga w nas”.
Cisza pozwala usłyszeć Boga, samotność pozwala Go spotkać. Samotność jest miejscem – pustym, cichym miejscem w sercu człowieka, które domaga się wypełnienia. I człowiek zawsze stara się je czymś wypełnić: rzeczami, codziennymi sprawami, wspomnieniami i marzeniami. Ciszę samotności zagłusza słowami, jak w pogawędkach Aslego, głównego bohatera Drugiego imienia, z sąsiadem, w których słowa właściwie nic nie znaczą. W samotnej podróży samochodem Asle przypomina sobie chwile spędzone ze zmarłą żoną lub myśli o swoim sobowtórze czy alter ego, z którym jest w tajemniczy sposób związany. Człowiek według Fossego zawsze jest samotny, ale nigdy – we własnym wnętrzu – nie jest sam.
W ciemność
Fosse zaciera granice pól znaczeniowych słów. Rzeczywistość nie daje się podzielić na osobne zjawiska. Zła nie da się oddzielić od cierpienia, smutku, samotności. Co więcej, nie istnieje według Fossego zło bez dobra – choć dobro jest czymś radykalnie innym niż zło. Definicje są bezradne wobec rzeczywistości, która nas przerasta. Fosse ucieka się więc do języka symboli. Ulubionym jest ciemność, która jest jednym z kluczy do lektury zarówno Drugiego imienia, jak i Białości. Do tego stopnia, że oba teksty można nazwać komentarzem do słów z prologu Ewangelii św. Jana: „światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła”.
Dla Aslego – uznanego malarza – ciemność jest artystyczną obsesją. Wszystkie obrazy, które maluje, są właściwie próbą odmalowania jego „wewnętrznego obrazu”. Żeby ujrzeć i odtworzyć ten obraz, Asle musi „wchodzić w siebie tak głęboko, jak się tylko da”. Tam poszukuje inspiracji do realizacji swojego artystycznego credo: „im czarniejsze jest wszystko, im ciemniejsze, im czarniejsze są kolory, tym więcej mają w sobie światła”.
W Drugim imieniu Asle jest w trakcie malowania obrazu. Na razie powstały tylko dwie przecinające się ciemne kreski, układające się w kształt krzyża świętego Andrzeja. Asle porzucił proces twórczy i nie może do niego wrócić, bo coś nie daje mu spokoju. W niewyjaśnionej wizji widzi los swojego przyjaciela-sobowtóra, również malarza, również o imieniu Asle, któremu grozi śmierć z przepicia. Dalsze wydarzenia przekonują artystę, że malując ciemny krzyż, namalował w jakimś sensie tego drugiego Aslego. Z jego ciemną historią nieudanych związków, straconych relacji z dziećmi i samotności, która prowadzi do pragnienia śmierci.
Fosse, przedstawiając tę historię, osiąga to samo, co jego bohater próbuje odmalować na swoich obrazach: pokazuje, jak światło jest obecne w najciemniejszych chwilach ludzkiego życia: „nawet w najgorszym złu, istnieje również przeciwieństwo, dobro, miłość, tak, niewidzialny Bóg jest obecny również tam, bo Bóg nie istnieje, On jest, i we wszystkim, co istnieje, jest Bóg, inaczej niż to, co istnieje tylko dlatego, że istnieje, (…) więc nawet jeśli dobro walczy ze złem, a piękno z brzydotą, to dobro zawsze tam jest, a zło poniekąd jedynie próbuje być”. Fosse, przedstawiając los Aslego, konsekwentnie prowadzi czytelników w najgłębszą ciemność, każąc im patrzeć na zło, z którym nie można się pogodzić. Rzuca w ten sposób wyzwanie: czy w tej czerni chcemy jeszcze zobaczyć światło?
Najgorsze wyjście
W Białości cisza i ciemność są szansą i próbą dla jej bohatera – samotnego mężczyzny, który ulegając impulsowi wyruszył w bezcelową przejażdżkę w nieznane i utknął w lesie. Jest listopadowy, mroźny wieczór, najbliższe gospodarstwa mijał już dawno temu. W sytuacji, z której trudno znaleźć dobre wyjście, mężczyzna wybiera pozornie najgorsze z możliwych – idzie w głąb lasu „(…) znaleźć ludzi. Najszybciej jak się da. Znaleźć ludzi, którzy mogliby pomóc”. Osiąga oczywiście odwrotny efekt: „bo teraz jestem sam, samiutki w czarnym lesie, samiutki jak palec, jak to mówią, zupełnie sam. Ale czy nie zawsze byłem sam jak palec, owszem, chyba właśnie tak (…)”.
Sytuacja robi się groźna, mężczyzna gubi się i trzęsie się z zimna. Jest zmęczony, ale jeśli zaśnie, prawdopodobnie już się nie obudzi. Czuje strach. „Teraz – myśli – jest już tak ciemno, jak tylko może być”. Z nieprzeniknionej ciemności wyłania się kontur stopniowo wypełniający się światłością – tytułowa „białość” – „człowiek wewnątrz świetlistej białości”. Mężczyzna nie rozumie, kogo spotkał, mimo że postać przedstawia się: „jestem tym, kim jestem”. Świetlista istota idzie z mężczyzną w dalszą drogę, rozmawia z nim, a w jej głosie mężczyzna słyszy „jakby coś, co można nazwać miłością”. Spotkanie z Bogiem nie jest jednak kulminacją opowieści, przynajmniej nie teraz. W samotności jest jeszcze miejsce dla kogoś innego. Dyskretna obecność jasności, rzadko tylko dającej się dostrzec, towarzyszy mężczyźnie w trudnym spotkaniu z rodzicami, którzy szukają go, ale boją się do niego podejść. Jest to dla niego w jakimś sensie spotkanie z samym sobą i swoją historią. Wszystko po to, żeby przekonał się, że się mylił, kiedy twierdził, że to „kolejna bzdura, mówienie, że coś, cokolwiek, prowadzi, bez względu na to, co to znaczy, do czegoś, do czegokolwiek innego”. Przeciwnie – twierdzi Fosse – wszystko do czegoś prowadzi. Nawet, a może przede wszystkim, samotność – której nie możemy się pozbyć i która natarczywie domaga się spotkania.
Ignacy Masny
Historyk, redaktor, publicysta, redaktor portalu JP2online.pl